16 lipca rozpoczął się nowy (siódmy) sezon „Gry o tron”, prestiżowego serialu produkowanego przez stację HBO. Jest to adaptacja cyklu „Pieśń lodu i ognia” autorstwa pisarza George’a R.R. Martina. Seria powieści fantasty składa się (na dzień dzisiejszy) z pięciu tomów. W kolejności chronologicznej są to: Gra o tron, Starcie królów, Nawałnica mieczy, Uczta dla wron i Taniec ze smokami. W planach są kolejne książki.
Niekończąca się opowieść
To niesamowite, że można pisać sagę przez ponad 20 lat (pierwszy tom został wydany w 1996 roku) i wciąż się nią nie znudzić. Bez wątpienia świat przedstawiony książki Gra o tron jest jednym z najbardziej rozbudowanych i dopracowanych światów fantasy jaki powstał w historii. Nic więc dziwnego, że stacja HBO słynąca z wysokobudżetowych produkcji, szybciej czy później musiała zainteresować się jej ekranizacją. Efekt? Budżet przekraczający 100 milionów dolarów na sezon, gwiazdy kina (jak choćby Sean Bean, który wcielił się m.in. w rolę Boromira z Władcy Pierścieni), efekty specjalne rodem z Hollywood i ogrom fanów na całym świecie. Jak wypada nowy sezon? Odpowiedź jest prosta, znakomicie!
Wojna trwa
Fabułę poprzednich sezonów można podzielić na dwa główne wątki: rywalizacja rodów Startków i Lannisterów o królewski tron oraz historia wygnanej z Westeros prawowitej władczyni Daenerys Targaryen. W pierwszym sezonie otrzymaliśmy przestępny wstęp do świata Gry o tron, gdzie głównym bohaterem był wzór rycerskich cnót, Eddard Stark. Zarówno on, jak i jego rodzina to osoby o dobrym sercu i uczciwym charakterze. Ich rywale, Lannisterowie to ich całkowite przeciwieństwo.
Dość powiedzieć, że kazirodczy seks to dla nich drobnostka. Można się domyśleć co się stało w momencie śmierci króla Roberta Baratheona, którego żoną była właśnie Cersei Lannister. Jednak gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Podczas walki o władzę w Westeros wygnana na inny kontynent Daenerys Targaryen zdobywa poparcie tamtejszego ludu, wyzwalając kolejnych niewolników przy pomocy.. trzech smoków.
Czy warto?
Nie będę Wam ściemniał, że jestem wielkim fanem Gry o Tron. Książek nie czytałem. Serial oglądam, ale raczej bez wielkiego entuzjazmu. Przez te kilka lat bywały sezony dobre (pierwszy i drugi sezon), nudne (między trzecim i piątym), oraz rokujące na przyszłość (sezon szósty). I tak jak się domyślacie, sezon siódmy spełnił moje oczekiwania. Jak na razie nawet je przerósł. Ale po kolei.
Fabuła znacznie przyśpieszyła. Odcinki nie posiadają rozbudowanych, niewiele wnoszących nowych wątków pobocznych. Raczej twórcy starają się pozamykać te, które zostały rozpoczęte wcześniej. Przez cztery pierwsze odcinki (te na razie udało mi się obejrzeć) było więcej scen batalistycznych niż w niejednym całym sezonie. Twórcy stosują też szybkie zwroty akcji, dzięki czemu trudno przewidzieć co przydarzy się bohaterom.
Gra o tron wciąż trwa
Mimo, że dzieje się naprawdę sporo, to fabuła jest zadziwiająco spójna i logiczna (gdzie wcześniej bywały z tym kłopoty, vide wypad Stanisa za Mur). Być może po prostu najwięksi idioci już pomarli. 😉 Na postać pozytywną zdecydowanie wybija się John Snow, bękarta z rodu Starków, obecnie mianowany Królem Północy. Jego antagonistką jest żądna krwi Cersei Lannister, która z kolei mianowała siebie Królową całego Westeros. Balansującą pomiędzy dobrem i złem jest Daenerys, ciężko orzec w jakim kierunku rozwinie się ta postać. A we wszystko wpleciono smoki i armie nieumarłych.
Polecam wszystkim siódmy sezon Gry o Tron. Nawet jeśli znudziły Cię poprzednie sezony, to ten z pewnością Cię nie zawiedzie.